Log In

Bardzo źle, drogi węgiel

Polska branża górnictwa węgla kamiennego doczekała się wreszcie wyczekiwanego od miesięcy wzrostu cen tego surowca na rynkach międzynarodowych. Panika, która jesienią ub.r. padła na sektor wydobywczy po tym, jak cena węgla w portach ARA spadła poniżej magicznej granicy 50 USD/t, osiągnęła apogeum, gdy w lutym br. poziom cen sięgał nawet 43 USD/t.

Wieszczona rychła katastrofa miała być do uniknięcia tylko w sytuacji, gdyby nagle ceny odbiły się do poziomu powyżej 60 USD/t, co w końcu nastąpiło na początku sierpnia. Czy na pewno spadek był dla polskich producentów taki zły i wyniszczający, i jakie – paradoksalnie – skutki może przynieść obecny wzrost?

Trend zwyżkowy zaczął się na początku maja i rozkołysał na dobre miesiąc później. Ożywienie spowodowane było ograniczeniem światowej podaży, która poza silną korelacją cen węgla z cenami ropy i gazu była główną przyczyną wcześniejszych spadków. Wymuszone przez rząd w Pekinie ograniczenie chińskiej produkcji przyczyniło się do wzrostu zapotrzebowania, a przy kłopotach logistycznych w porcie Richards Bay w Południowej Afryce i pogodowych w Indonezji, wzrastało znaczenie eksportowe australijskiego portu Newcastle.

Pomimo deklaracji Chin o zmniejszeniu zużycia węgla kamiennego, obecny popyt rośnie i już jest większy, niż w analogicznym okresie ub.r. (tylko w czerwcu wzrost o 31 proc. rdr). W lipcu ceny umocniły się jeszcze bardziej, głównie na skutek wzrostów cen pozostałych paliw oraz uciążliwych opadów deszczu w Indonezji i Australii. Jeżeli w kolejnych miesiącach opady będą jeszcze silniejsze, to już teraz prognozuje się, że cena FOB NEWC może sięgnąć nawet 90 USD/t. Tymczasem na rynku ARA od początku sierpnia przekroczyła 60 USD/t i z chwilowymi spadkami utrzymuje się na tym poziomie.

Polska, która pomimo swoich wewnętrznych problemów nie jest samotną wyspą na węglowym morzu, reaguje na sytuację na rynkach światowych. To właśnie głównie z powodu niskich cen światowych, w pierwszym półroczu 2016 r. elektrownie zasilane węglem kamiennym produkowały znacznie więcej energii, niż w dwóch poprzednich latach (45 proc. krajowej produkcji, a razem z elektrociepłowniami opalanymi tym paliwem aż 58 proc.). Złożyło się na to dodatkowo większe zapotrzebowanie przemysłu na energię (o 0,6 TWh rdr) oraz spadek zużycia biomasy o prawie połowę. Sama biomasa zrobiła węglowi kamiennemu miejsce na 500 tys. t, kosztem 2,3 mln t zielonego paliwa. Największy wpływ na wzrost zapotrzebowania na węgiel kamienny miało chyba jednak ograniczenie produkcji z bratniego węgla brunatnego. Pomijając wyłączenia części bloków w związku z pracami modernizacyjnymi, ceny węgla kamiennego były po prostu tak drastycznie niskie, że kosztowo węgiel brunatny przestał być aż tak atrakcyjny.

Właśnie z tych kilku powodów, według danych Agencji Rynku Energii, w tym okresie spalono 1 mln t węgla kamiennego więcej niż w ub.r., co przyczyniło się na koniec drugiego kwartału do zmniejszenia zapasów na rynku, na którym od wielu miesięcy traderzy skarżyli się, że jest zapchany, uniemożliwia im handel. W branży utrwalił się w lutym żart, że na zwałach węgla będzie można otwierać… stoki narciarskie, bo nawet nagły atak zimy nie spowoduje z dnia na dzień wzrostu zapotrzebowania. Wszystko to jednak może się zaraz skończyć, a to właśnie za sprawą długo oczekiwanych wzrostów, które miały rzekomo postawić górnictwo węgla kamiennego na nogi.

Pierwsze skutki będą możliwe do zaobserwowania właśnie w branży węgla brunatnego, gdzie nowo oddane inwestycje zaczną pracować, a nawet zwiększą moce z uwagi na konkurencyjność cenową węgla brunatnego. Dzięki ostatniej nowelizacji ustawy o OZE do łask wróci również biomasa, prawdopodobnie jako jedyna z zielonego arsenału (na rozwój energetyki wiatrowej nie ma co w tym momencie liczyć). W dalszej perspektywie energetyka zawodowa zmniejszać też będzie na stałe zapotrzebowanie na węgiel kamienny, gdy do etatowej produkcji prądu zostaną włączone nowe bloki w Jaworznie, Kozienicach i Opolu, dużo bardziej efektywne, niż te pracujące obecnie.

W branżę górniczą uderzy jeszcze jeden silny cios, który dodatkowo nie będzie możliwy do powstrzymania lub choćby nawet złagodzenia ze strony państwowego właściciela górnictwa – energetyki. W związku z zeszłorocznym ryzykiem blackoutu wiele prywatnych zakładów przemysłowych zaczęło już dążyć do niezależności energetycznej. Ich inwestycje w bloki gazowe i zasilane OZE, z jednej strony motywowane kwestiami niepewnej polityki klimatycznej UE, z drugiej sprawami związanymi z szeroko rozumianą społeczną odpowiedzialnością biznesu, będą dodatkowo tłumaczone przez rosnące ceny węgla kamiennego.

Kuriozalnie, czynnik, który miał pogrzebać polskie górnictwo, tak naprawdę pozwolił mu na chwilowy oddech w trudnej sytuacji, a ten który miał je ratować, za chwilę może doprowadzić do większej nadpodaży i w konsekwencji – jeszcze większej zapaści. I tak niedobrze, i tak jeszcze gorzej.

Dawid Salamądry, ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego i portalu polishcoaldaily.com.

Warsaw

Banner 468 x 60 px